Żaden ze mnie inżynier… Można zdecydowanie powiedzieć, że wolę chodzić z głową w chmurach czytając poezję czy prozę, niż pochylać się nad problemem technicznym lub równaniem matematycznym. Niemniej jednak życie w postaci nastoletniego syna i rynku pracy zmusza mnie do poszukiwań, inspiracji czy nabywania nowych umiejętności, w tym technicznych.
Które kompetencje będą mojemu dziecku w przyszłości potrzebne?
Wykonuję zawód, który pozwala mi na spojrzenie w głąb rynku pracy. Stąd chcąc czy nie chcąc coraz bardziej – jako laik – uzmysławiam sobie jakie kompetencje są, czy będą mi czy mojemu dziecku w przyszłości potrzebne. Jako pracownikowi, przedsiębiorcy, członkowi danej społeczności, czy po prostu człowiekowi….
Patrząc wstecz na swoje lata nauki w szkole czy na uniwersytecie, przeglądając książki syna, uświadamiam sobie smutną prawdę. Pewne umiejętności, tak niezbędne na rynku pracy, są nadal w szkołach pomijane, czy minimalizowane. Pewnie generalizuję, za co z góry przepraszam, ale nie jest to wyrzut, po prostu stwierdzenie faktu, wynikającego często z przytłaczającej codzienności edukacji.
O NASA i astronaucie, naprawie teleskopu Hubble’a?
Niedawno syn z mężem poświęcili parę dni na lekturę książki pt. „Spaceman. Jak zostać astronautą i uratować nasze oko na Wszechświat” Mike’a Massimino. Szczerze mnie do niej zachęcali, ale myślę sobie – ja? O NASA i astronaucie, naprawie teleskopu Hubble’a? No jakiś żart. Uległam.
Możecie wierzyć lub nie, czytałam z zapartym tchem, śmiejąc się, roniąc łzy ze wzruszenia, smutku, czy dławiących emocji. Książka ta pokazuje jasno kilka prawd. Można:
- napisać językiem prostym, rzeczowym, pozbawionym patetyzmu, a jednak poruszającym o swoim niezwykłym życiu.
- tym samym językiem napisać o skomplikowanych kwestiach technicznych,
- poruszyć zagadnienia dotyczące popełniania błędów i dochodzenia na ich podstawie do prawidłowych wniosków
- napisać, że poszukiwania celu w życiu ma sens,
- pokazać jak najbardziej niesamowita, zaawansowana technologicznie instytucja (NASA), obracająca setkami milionami dolarów, staje przed konsekwencjami niedociągnięć, błędów. Zmierza się z nimi bez chowania głowy w piasek oraz razem, zespołowo i z mozołem, je naprawia, udoskonala uzyskane rozwiązania, sprawdza, testuje.
Co uświadomiła mi książka?
Książka ta uświadomiła mi kilka prostych rzeczy. By móc się realizować, spełniać marzenia, odpowiedzieć na pytanie co chcę robić, w czym jestem dobry, muszę wpierw wiedzieć, że takie pytania mogę sobie postawić. Że stawianie pytań, hipotez jest i w nauce i w życiu czymś niezbędnym. Banalne prawda? Ale jak jako dziecko, nastolatek mam sobie to uświadomić, gdy wszystko mam z góry podane, wyjaśnione, wytłumaczone. Nie twierdzę, że do wszystkiego trzeba dochodzić samemu, jednak ten element poszukiwania, badania i sprawdzania jest potrzebny. Bo skąd mam wiedzieć, że tak właśnie dochodzi się do wiedzy? Jak nie eksperymentuję, nie poszukuję, nie sprawdzam, nie testuję.
Chciałabym nauczyć tego swojego syna. Chciałabym też, aby szkoła uczyła w ten właśnie sposób dochodzenia do wiedzy i umiejętności. Czy jest to możliwe? Czy można w szkole realizować projekty, pokazywać drogę dochodzenia do wiedzy, do celu, uczyć „po inżyniersku?”. Myślę, że tak i mocno trzymam za to kciuki…